Szansa dla ambitnych
Rozmowa z mgr Małgorzatą Kaszubą, pielęgniarką z Oddziału Kardiologii Nieinwazyjnej i Telemedycyny Kliniki Kardiologii WIM:
Jak wyglądają początki pracy pielęgniarki w naszym szpitalu?
Mogę opowiedzieć na własnym przykładzie. Zaczęłam 1 kwietnia 2010 r., zaraz po ukończeniu licencjatu. Bardzo bałam się początków. Studia dają jakąś tam wiedzę, ale dopiero praca wszystko weryfikuje. Człowiek trafia w nowe środowisko, ma zerowe doświadczenie, ale wielką odpowiedzialność. Słyszałam od koleżanek ze studiów, że młode pielęgniarki często nie mają lekko. Bywa tak, że te starsze, szczególnie bez studiów, zamiast pomóc, podpowiedzieć, złośliwie pytają „to tego cię mieli nauczyć na studiach?” Na Szaserów jest inaczej.
Czyli jak?
Najpierw musiałam poznać szpital i oswoić się z pracą. Przez pierwsze trzy - cztery tygodnie codziennie rano oddziałowa ustalała, która z pielęgniarek – tych doświadczonych, z dużym stażem - będzie moją „wprowadzającą”. Taka opiekunka to super rozwiązanie. Zawsze miałam kogo zapytać, podpatrzyć. Ktoś mnie prowadził po tych kilometrach korytarzy. W takim molochu jak WIM łatwo się zgubić.
A pierwszy nocny dyżur?
Miałam go dopiero po miesiącu pracy. Ale znowu to nie było tak, jak opowiadały mi koleżanki z innych szpitali. Początkowy tydzień „nocek” też był w towarzystwie „wprowadzającej”. Wspominam to bardzo dobrze. W nocy nie musiałam być sama z chorymi, dlatego zaoszczędziłam mnóstwo nerwów i stresu. Nie rzucono mnie od razu na głęboką wodę. Czy takie standardy są powszechne w szpitalach? Nie. Większość moich koleżanek nie spotkała się z takim rozwiązaniem. Kilka mogły skorzystać z pomocy „wprowadzających”, ale tylko przez pierwsze dni pracy. Nie tak długo jak u nas.
Co jeszcze jest nietypowego w WIM?
Pracujemy w zespołach pielęgniarsko-lekarskich. Mój oddział podzielony jest na trzy odcinki, każdy ze stałym zespołem. Możemy się dobrze poznać, relacje między nami i lekarzami nie są tylko formalne. Ponieważ dobrze się znamy, więc i wzajemne zaufanie jest większe, niż w miejscach, w których dyżurujący są przypadkowo dobierani. Dzięki temu zdecydowanie lepiej znamy swoich pacjentów, a wiedza o ich problemach nie umyka. Oczywiście olbrzymim plusem jest to, że w szpitalu przy Szaserów mamy więcej pielęgniarek, niż nakazują to minimalne normy. Dzięki temu pracuje się w większym komforcie, łatwiej ułożyć sobie sprawy prywatne.
To pomaga w życiu?
W ciągu sześciu lat pracy skończyłam dzienne, pielęgniarskie studia magisterskie. Z koleżanek, z którymi byłam na licencjacie, tylko trzy mogły studiować w trybie dziennym. A to duża oszczędność pieniędzy. Reszta musiała kończyć płatne studia zaoczne. Po „magisterce” skończyłam dwuletnią specjalizację z kardiologii. Do tego jeszcze roczne, zaoczne studia zarządzanie podmiotami leczniczymi. O kursach „wewnątrzwimowskich” nawet nie wspominam. To wszystko udało się zrobić, choć pracuję w trybie dyżurowym. Oczywiście to było możliwe tylko dzięki przychylności przełożonych i koleżanek. No ale – co jest bardzo fajne - tworzymy zgrany zespół.
Jak więc podsumuje Pani pracę w WIM?
Po sześciu latach od ukończeniu licencjatu zawodowo osiągnęłam już praktycznie wszystko. Jeśli ktoś chce się uczyć, podnosić kwalifikacje, pracować w przyjaznej atmosferze, to naprawdę polecam szpital przy Szaserów.